Hej.
Trochę zajął mi powrót do pisania - do przebicia tej dziwnej
bariery, która nie pozwalała mi wydusić z siebie ani słowa i
przetrzymywała mnie w przedziwnym stanie bezwiednego unoszenia w
krainie półsłówek i milczenia. Jakiś czas temu pozwoliłam sobie
na napisanie wszystkiego co czuję, wszystkich problemów, z którymi
się zmagam i które, według mnie, były przyczyną tej twórczej
inercji. Ten tekst, mimo iż nieopublikowany, stał się dla mnie
pewnego rodzaju oczyszczeniem i mimo iż minęło już parę tygodni
od jego napisania, jestem znowu gotowa podjąć wyzwanie, które
stawiam sobie co roku- pisać! Pisać, pisać, pisać. Tak. Zamierzam
wrócić do cyklu, który z lekkością rozpoczęłam dwa lata temu
(ale ten czas leci...). Wybaczcie mi pewne niezgrabności, które
mogą pojawić się w nowych tekstach, ale niestety umysł pozbawiony
twórczego myślenia na pewien czas i ograniczony jedynie do funkcji
odbiorczej, nie jest tak giętki i produktywny jak umysł zmagający
się na co dzień z problemem werbalizacji własnych myśli. Ale
koniec wstępu, czas na konkrety. Dzisiaj część druga, wkrótce
następny rozdział.
link do części pierwszej
Kiedy spojrzałem z bliska na ten rozpadający się, smętny budynek, moje serce zaczęło bić jakoś inaczej- nie szybciej, bo nie bałem się, a jakby mocniej, z pewnym zdecydowaniem, jak gdyby czuło zbliżającą się przygodę i nowe miejsce przyszłych zabaw. Za nic miało smętną elewację, która po tylu latach, spróchniała na wskroś, zdawała się być już częścią dzikiej przyrody otaczającej ruiny młyna; za nic miało porozrzucane dookoła śmieci, potłuczone butelki, wypłowiałe opakowania i rozkładające się kolorowe czasopisma; za nic miało głęboką czerń zionącą z otwartych na oścież drzwi. Jakie serce dziecka może być naiwne! Rzuciłem, krótkie spojrzenie w stronę mojej siostry – w odbiciu jej oczu widać było zupełnie inny obraz niż ten, który ukazał się mi – ona widziała zagrożenie. Trzymała się kurczowo obroży psa, mając nadzieję, że ja – jako przewodnik tej nadzwyczajnej wyprawy, a także jako starszy brat – rzucę nagle rozkaz odwrotu i pobiegniemy wszyscy ile sił w nogach, nie odwracając się i nie wracając tu nigdy. Jednak czym były dla mnie obawy siostry, kiedy przede mną, parę kroków dalej, rozciągała się tajemnica. Nieodkryty przez nikogo, mityczny, stary młyn z karuzelowym kołem na zewnątrz i salą zabaw w środku. Zarządziłem więc: „Wchodzimy!” i nieoglądając się ruszyłem poprzez wysokie trawy ku wejściu. Mimo że byliśmy blisko, kiedy podszedłem do samych schodków młyn wydał mi się jeszcze większy, wręcz olbrzymi! Oczami wyobraźni widziałem rozciągające się w środku labirynty korytarzy i pokoi, wielką salę balową i strych, który przerobimy sobie na bazę, gdzie będziemy urządzać tajne spotkania naszego dziecięcego klubu. Gdy już miałem wchodzić w czarą plamę drzwi, usłyszałem zniechęcony głos jednego z bliźniaków (do tej chwili nie wiem którego, ale mogłem cię posłuchać!):
- My nie idziemy... Musimy wracać do domu na obiad.
Zakręciło mi się w głowie. Tyle planowania, czekania na idealny dzień by teraz zrezygnować? Dobrze wiedziałem, że bliźniaki po prostu się boją, a ich infantylna wymówka nawet nie jest wiarygodna. Z nadzieją spojrzałem na siostrę, która skurczyła się jakby i nadal przytulona do psa, nic nie powiedziała. Ani sprzeciwu, ani zgody.
- A idźcie sobie – nie miałem czasu użerać się z tymi mazgajami, przygoda czekała. Spytałem tylko siostrę, nie oczekując zbyt wiele po tym małym stworzonku: – A ty?
- Ja zostanę na czatach – powiedziała z dumnym uśmieszkiem.
Zostałem więc sam, ale wcale mi to nie przeszkadzało, nawet lepiej! Czułem się niczym odkrywca nowego świata, który samotnie stawia pierwsze kroki na rozgrzanym słońcem pisaku i wyniośle wbija flagę w dziewiczy ląd.
Nie myśląc już dłużej zrobiłem pierwszy krok. Krok, który zmienił moje późniejsze życie i zabił tego dziarskiego, pewnego siebie ducha drzemiącego we mnie w owym czasie. Krok, który przyczynił się do nieprzespanych nocy, do strachu i gorączki mamy, która załamując ręce nie wiedziała co stało się z jej ukochanym synem. Lecz wtedy tego nie wiedziałem, więc zrobiłem kolejny krok i zanurzyłem się w ciemność. Moment, w którym moje oczy przyzwyczaiły się do mroku, był momentem rozczarowania. Wielki z zewnątrz młyn, w środku wydawał się maleńki. Podłoga usiana była górami starych koców i śmieci oświetlonych mlecznym światłem przedzierającym się przez nieszczelne deski. Poza tym, niczego w środku nie było. Ani duchów, ani balowej sali. Ostrożnie obszedłem jeszcze całe pomieszczenie, lecz nie znalazłszy żadnych sekretnych drzwi, ani skrzyni skarbów, posmutniałem jeszcze bardziej. Cały gromadzony entuzjazm w tym momencie opadł. Już chciałem wracać, opowiedzieć siostrze o naszej wielkiej pomyłce, lecz w tym samym momencie coś usłyszałem. Delikatne, miarowe skrzypienie wybijające się ponad owadzi koncert, jakby nadające rytm tej chaotycznej, łąkowej muzyce. Moje serce zagalopowało. Czyli jednak! Tajemniczy młyn na nowo rozbłysł w mojej wyobraźni jako coś niesamowitego – znów był nadzieją, znów był przygodą! Wstrzymałem oddech by móc lepiej zlokalizować źródło dźwięku. Wtedy też zobaczyłem, że moje pierwsze oględziny były niedokładne. Przeciwległą od wejścia ścianę, niczym obraz, zdobiły małe drzwiczki ze sczerniałego drewna. Otworzyłem je delikatnym popchnięciem i ukazały mi się rozświetlone, wąskie schody- schody na strych.
Nie pamiętam momentu wchodzenia, ani jak potem wróciłem. Pamiętam tylko warkocze mojej siostry i jej ulubioną sukienkę w drodze do domu. Tyle że nie było już słychać owadów, jedynie to koszmarne skrzypienie sznura, który popychany przez niewidzialny wiatr, bujał się raz na lewo, raz na prawo, wprawiając w ruch zesztywniałe ciało.
Mocne! Klimat opowiadań Poe
OdpowiedzUsuń