Lecz czy to nie brzydota jest interesująca? Ekscentryczność, odejście od normy, coś przyciągającego, coś innego. Brzydota, mniej powszechna, mniej chwalona, odrzucona przez społeczeństwo, może być ostoją dla jednostek, które ze świata piękna zostały wykluczone lub które za świat piękna wcale go nie uważają. Brzydota jest częścią nas, więc może czas zacząć się do niej przyznawać i pozwolić wyjść na ulice? Na ulice pełne brzydoty, zniszczonych płytek chodnikowych, zamalowanych ścian niszczejących budynków, kałuż, błota, rozrzuconych papierków. Nikt nie zwraca uwagi, na to jako coś pięknego, coś fascynującego, rozwijającego i sprawiającego radość. Każdy spojrzy w niebo, na zachód słońca i muskane jego promieniami szczyty budynków. Ta ulica, ten bałagan jest dziełem człowieka, jego apoteozą, jakże by nie znaleźć w takim razie w nim piękna? To prawdziwe dzieło sztuki, porzucony krajobraz tworzony z dnia na dzień, bez żadnego pozerstwa, bo nie dla publiki.
Fotograf Wolfgang Tillmans w swojej fotografii też stara się ukazać to na co nie zwraca się uwagi. Powiększa do niemożliwych rozmiarów szczególiki, zmniejsza to co ogólne i to co pokazuje więcej. Znajduje piękno w pogiętej koszuli czy w plamie po kawie, bo każda z tych rzeczy ma swoją historię, została stworzona bez namysłu, niecelowo. Nikt by nie przypuszczał, że można tworzyć sztukę z rzeczy, które wyrzucamy i które bagatelizujemy. Nikt by nie przypuszczał, że mogą trafić do galerii, w której wcześniej pokazywano Caravaggia czy Rembranta.
Wspominając już artystów, nie można zapomnieć o Baudelaire, który chyba jako pierwszy w swoich wierszach pokazał brzydotę. Nie, on przedefiniował piękno- jego rzeczywistość była oparta na zupełnie innych prawach niż ta, w której żyjemy. Jego zachwyt wywoływały prostytutki, rozkładające się zwłoki czy rozdrapane strupy. Pisząc o nich, buntował się przeciw utartemu schematowi, że sztuka może opowiadać tylko o rzeczach pięknych. Że pomijane jest to, co tak naprawdę dzieje się w świecie, a ukazywana jest nieistniejąca idylla. Jednak świat nie był przygotowany na taki szok i uznał Baudelaire za dewianta, a jego wiersze zostały zaliczone do tych zakazanych i gorszących społeczeństwo, mimo iż ukazywały realny świat, bez sztucznego upiększania.
"Tej nocy mogłem zgwałcić kobietę
mogłem utopić płaczące dziecko
mogłem mordować każdym narzędziem
albo kochac wszystko
mogłem torturować zwierzęta
albo litowac się nad nimi
mogłem podpalać domy i szpitale
albo pielęgnować chorych
mogłem budować więzienia
Tej nocy mogłem zrobić wszystko
nie zrobiłem niczego
świat przestał znaczyć
nie było już nic
tylko śmierć jeszcze istaniała
czułem jej zapach w rzeczach"
Kazimierz Ratoń
Umiłowanie brzydoty to nie dewiacja, to szczególny bunt przeciwko normom, to kochanie prawdy, gołego świata pozbawionego otoczki sztuczności. Pisanie o brzydocie to pisanie o naszym świecie, to reportaż bez manipulacji. Po co wprowadzać niepotrzebny blichtr tam gdzie go nie ma? Kiedy nie ma obserwatorów, każdy z nas jest twórcą "ohydy", nie zwraca uwagi na to jak siedzi, załatwia potrzeby fizjologiczne i nie przeprasza. Dopiero potem ubiera się, maluje i wychodzi do kulturalnego świata i śmieje się z tych, którzy wyglądają jak on dwie minuty temu.
Zresztą to nie samo społeczeństwo i kultura sprawiają, że szukamy piękna. Mamy to zakodowane głęboko w genach i podświadomie szukamy pewnych proporcji w twarzach i sylwetkach. To, co choć trochę różni się od "ideału" jest dla nas brzydkie, nieodpowiednie, albo przynajmniej nie cieszy nas i nie wywołuje takich emocji jak to co mieści się w określonych wytycznych. Teorie tę zbadano na grupie dzieci, które jeszcze nie skażone medialnym wizerunkiem piękna, w dużej mierze kształtującym nasze poczucie estetyki, oglądały twarze przeróżnych osób- od modeli i aktorów po zwykłych ludzi- biednych i bogatych. Dzieci w różnoraki sposób reagowały na pokazane im zdjęcia lecz uśmiech wywoływały te twarze, które jak potem pokazano, były najbardziej symetryczne i spełniały określone proporcje.
Czy w takim razie fascynowanie się brzydotą nie jest jakąś fanaberią? Przeciwstawianiem się naturalnym instynktom i jedynie farsą na pokaz? Człowiek cały czas udowadnia sobie, że nie jest zwierzęciem, którego zachowanie podlega naturalnym instynktom. Jest w stanie oprzeć się pożądaniu, pokusie, pragnieniu. Więc czemu też nie miałby się oprzeć pięknu? Z wyboru czy z natury jest możliwe by pokochać to czego nikt nie kocha. Znaleźć uciechę w oglądaniu bałaganu i kompletnym braku
symetrii.
Zresztą to nie samo społeczeństwo i kultura sprawiają, że szukamy piękna. Mamy to zakodowane głęboko w genach i podświadomie szukamy pewnych proporcji w twarzach i sylwetkach. To, co choć trochę różni się od "ideału" jest dla nas brzydkie, nieodpowiednie, albo przynajmniej nie cieszy nas i nie wywołuje takich emocji jak to co mieści się w określonych wytycznych. Teorie tę zbadano na grupie dzieci, które jeszcze nie skażone medialnym wizerunkiem piękna, w dużej mierze kształtującym nasze poczucie estetyki, oglądały twarze przeróżnych osób- od modeli i aktorów po zwykłych ludzi- biednych i bogatych. Dzieci w różnoraki sposób reagowały na pokazane im zdjęcia lecz uśmiech wywoływały te twarze, które jak potem pokazano, były najbardziej symetryczne i spełniały określone proporcje.
Czy w takim razie fascynowanie się brzydotą nie jest jakąś fanaberią? Przeciwstawianiem się naturalnym instynktom i jedynie farsą na pokaz? Człowiek cały czas udowadnia sobie, że nie jest zwierzęciem, którego zachowanie podlega naturalnym instynktom. Jest w stanie oprzeć się pożądaniu, pokusie, pragnieniu. Więc czemu też nie miałby się oprzeć pięknu? Z wyboru czy z natury jest możliwe by pokochać to czego nikt nie kocha. Znaleźć uciechę w oglądaniu bałaganu i kompletnym braku
symetrii.
Przyznam, że przeliczyłam się ze swoimi możliwościami, temat jest zbyt rozlegly jak na jeden wpis na blogu.
Myślę, że negowanie sensu istnienia brzydoty w świecie artyzmu jest błędne. Tak samo jak przesadna jej apoteoza jest równie błędna, a może nawet jeszcze bardziej, ponieważ jesteśmy bogatsi o świadomość. Odmawianie brzydocie miejsca w sztuce jest złudzeniem, ale stawianie jej wyżej od piękna jest grzechem śmiertelnym. Uważam, że dobre dzieło (choć może mówiąc o dobrym, myślę o wybitnym) jest symetryczne. Symetryczne pod względem równej zawartości piękna i brzydoty. Brzydota musi być lustrzanym odbiciem piękna i na odwrót. Jedno nie może istnieć bez drugiego. Idąc tym tropem stawiam hipotezę, iż piękno i brzydota, będąc nierozerwalne, są jednakowe. Podział zanika, pojawia się kanon.
OdpowiedzUsuńNie mogę się całkowicie z Tobą zgodzić, ale doceniam próbę analizy rzeczywistości. Polecam artykuł "Piękno zbawi świat" (Arteon nr 4/156/ kwiecień 2013), w którym Rafał Witkowski analizuje pojęcia piękna i brzydoty w sztuce nowoczesnej. Gdyby poddać analizie pulsujące życie artystyczne Europy i Ameryk, to można raczej dojść do wniosku, że w centrum zainteresowania od dawna znajduje się brzydota, a nie piękno. W którymś momencie doszło w umysłach ludzi do jakiejś banalizacji pojęcia piękna. Pierwszym skojarzeniem słysząc to słowo często jest kicz. Możliwe, że jest to długofalowy wynik odejścia od metafizycznego aspektu piękna, gdy artyści skupili się na pięknie jedynie jako harmonii oraz proporcjach.
OdpowiedzUsuńIle głów, tyle pojęć. Tak naprawdę poruszony przez Ciebie wątek może być wyjątkowo płodny w interpretacje, bo każdy rozumie brzydotę/piękno w sposób bardzo subiektywny. To, że się z Tobą nie zgadzam nie znaczy, że mówię, że nie masz też racji.
Nie oddzielałabym natury od dorobku ludzkiego, tak samo wydaje mi się, że nasze poznanie rzeczywistości w ogromnym stopniu zależy od naszej otwartości i wrażliwości. Podam przykład z mojego życia: dopóki nie zaczęłam czytać o architekturze, dajmy secesji lub czasów PRL, idąc miastem nie dostrzegałam wirtuozerii kształtów i detali budynków, które wcześniej bezmyślnie mijałam. Ponadto, powiedziałabym, że natura i dorobek ludzki bez siebie żyć nie mogą. To jak postrzegamy jakiś dom zależy od kąta padania słońca, zieleni itd. Popękane płytki chodnikowe, przez które przedzierają się małe roślinki, szare ściany bloków z lat 70. całe pokryte kurzem i smogiem - to jest życie! I to życie jest piękne. Może to zabrzmi głupio - ale godzinami mogłabym kontemplować wyrwy w chodnikach, czy zepsute metalowe ogrodzenia. To niesamowite, że od tysięcy lat człowiek prowadzi nieustanną walkę z przyrodą, że potrafi też żyć z nią w symbiozie. Że z dzikiej puszczy i pól powstały osiedla, drogi i chodniki. Że właśnie zza tych płyt położonych ludzką ręką figlarnie wychylają się trawy i żółte mlecze. Takie podejście zakłada, że wszystko jest piękne. Ale powracając do popularniejszego dyskursu brzydota versus piękno. Myślę, że łatwiej jest tworzyć, uwieczniać rzeczy brzydkie, ponieważ piękno jest wymaga zastanowienia, analizy, podjęcia trudu. Piękno to nie jest kicz. Pokazanie piękna to uchwycenie istoty bytu, sens - artyści często boją się porażki, ośmieszenia i wolą uwieczniać niedoskonałości, skazy, przywary. Bo tak po prostu jest łatwiej. Nie mówię, że trzeba wszystko idealizować, o nie. Po prostu warto zrozumieć, że prawdziwe piękno nie jest harmonijne, nie jest doskonałe, ani dopieszczone do najmniejszego szczegółu. Piękno mimo wszelkich dysproporcji potrafi podnieść na duchu, wywołać uśmiech lub wzruszenie, może pobudzić do refleksji, a przede wszystkim przywraca wiarę w sens istnienia i sprawia, że nasze życie nie jest tylko bezmyślnym zlepkiem lat, miesięcy, dni i godzin, ale właśnie czymś niesamowicie cudownym i niepojętym.
Całkowicie rozumiem co chcesz powiedzieć Ewa, ale mój tekst nie miał na celu udowodnienia, że brzydota w sztuce nie jest obecna. Jasne, że jest, tylko, że dopiero od jakichś 100 lat. Chciałam bardziej pokazać brzydotę jako zjawisko społeczne i tylko przywołałam paru artystów, którzy posłużyli mi za przykład. Nie powiesz mi chyba, że tak jak ty czy ja, jest dużo osób które potrafią odnaleźć piękno w "brzydocie" miasta. To są jednostki. Jednostki, które posiadają odmienny punkt widzenia od reszty społeczeństwa i ludzi, którzy idą przed siebie z klapkami na oczach. Nie czytałaś jeszcze (POLECIŁAM CI TO WIĘC PRZECZYTAJ) "czułego barbarzyńcy". Mi ta książka zmieniła trochę punkt widzenia na świat i pozwoliła nazwać uczucia, których wcześniej nie nazywałam. Mój tekst to bardziej manifest, może zbyt jednostronny, ale takie powinny być manifesty, prawda? :D Chciałam się zwrócić bezpośrednio do osób, które zapominają o swojej wrażliwości w pędzie dnia i nie czują nawet potrzeby żeby zatrzymać się na chwilę i patrzeć na "cudy dnia codziennego".
UsuńTy jesteś osobą, która ma swoją definicje piękna, ale wychodząc z definicji (tak, ktoś był na tyle bezczelny i ją stworzył!) pewnych rzeczy nie można określić za piękne, mimo iż mogą się nam takie wydawać. I to jest właśnie turpizm, który choć troszeczkę chciałam pokazać. Czasem wydaje mi się (mimo iż tak nie napisałam), że to jednak jest dewiacja, że oglądanie pewnych obrazów, nie powinno sprawiać przyjemności (zapewne znasz http://blog.1000lostchildren.com/) Jednak zagłębiając się głębiej w pewne ideologię i poznając tych wszystkich poetów wyklętych, zmęczonych życiem w fałszu, można ukoić swoje obawy.
Wracając do twojego komentarza, który już bardziej rozwinął temat, czyli zrobił coś na co nie miałam już siły haha "Myślę, że łatwiej jest tworzyć, uwieczniać rzeczy brzydkie, ponieważ piękno jest wymaga zastanowienia, analizy, podjęcia trudu.". Zgadzam się z tobą, to powszechny trend w sztuce współczesnej i pewnie bardzo często to jest właśnie powodem. Jednak często brzydota jest celowo wybierana przez artystów, którzy bez problemu mogli by pokazać subtelne piękno. Brzydota często współcześnie mieszana jest z ekspresją i dlatego jest tak wszechobecna w galeriach na całym świecie. W tym momencie nie jej nie bronię, o nie!, bo mi samej brakuje wyważonego, PRAWDZIWEGO PIĘKNA. Jakiejś niewinności, subtelności, która niesie więcej niż kolejny taki sam pejzaż czy portret...