Happy hours

2 comments


Moje życie to ciągłe dążenie do szczęścia. Od kiedy pamiętam w dniu moich urodzin dmuchając świeczki, życzyłam sobie, by być szczęśliwą. Nie chciałam pieska, kotka czy gwiazdki z nieba-tylko przyziemne „osiągnąć szczęście”. Lecz myślę, że łatwiejsze już byłoby zapakowanie zbudowanej z energii kuli do różowego pudełeczka z napisem „dla córci od mamusi i tatusia”, niż dojść  do stanu jakiego oczekiwałam.  

Już w liceum zaczęłam się zastanawiać czy kiedykolwiek w życiu byłam naprawdę szczęśliwa. Czy były jakieś momenty, które wspominałabym ze łzami w oczach i do których wracałabym myślami w pochmurne dni. Lecz zawsze z tej prowizorycznej retrospekcji wnioskowałam, że cały mój krótki żywot osnuty jest cieniem. Czy wynikało to z mojego braku zaufania do ludzi, czy z negatywnego nastawienia- nie wiem, ale myśli te sprawiały, że było coraz gorzej. Sama się nakręcałam- momentami, kiedy już było lepiej, jedna nagła myśl zmieniała mój uśmiech w niewyraźny grymas. Nie przyjmowałam pomocy, zawsze do wszystkiego musiałam dojść sama, co zresztą we mnie zostało. 

Zaczęłam żyć tak by zapomnieć o nieszczęściu. Czyli jak? Imprezy, alkohol, narkotyki. To były czasy! Po wypiciu butelki wódki, zapominało się o tym kim się jest i przede wszystkim, że życie jest takie rozczarowujące. To były czasy przywdziewania maski obojętności i szaleństwa. Lecz nawet maska spadała gdy kładłam się do łóżka i próbowałam nie myśleć o tym co robiłam poprzedniego wieczora. Serce mi biło mocno, a twarz oblewał rumieniec wstydu. 

Pytania „Kim ja się stałam?”, „W którym momencie się zatraciłam?”, „Co jest ze mną nie tak?” przycichły w ostatniej klasie. Powiedziałam sobie „ Jesteś kimś więcej, zakończ wszystkie hańbiące znajomości, znajdź kogoś kto cię zrozumie”. Nie było łatwo. Okazji było mnóstwo, lecz po pewnym czasie zawsze każdego odtrącałam wykrętnymi frazesami. Wszyscy byli gotowi zmierzyć się z moimi problemami, ale ja nie byłam gotowa się nimi dzielić. Wtedy właśnie też poczułam, że pisana jest mi samotność. Nauczyłam się z nią żyć- rozmawiać z innymi, lecz nie liczyć na nic więcej, na porozumienie dusz.  Było mi źle. Nawet gdy coś wydawało się już iść dobrym torem, zawsze los miał inne plany. Nie z mojej winy wszystko rozpadało się niczym domek z kart. W końcu przestałam dokładać kolejne karty i zatrzymałam się na etapie rozrzuconej talii.

Dużo zmieniło poznanie jednej osoby. Poznanie to złe słowo, gdyż nasza znajomość rozpoczęła się rok  wcześnie. „Rozwinięcie znajomości” z pewną osobą- tak będzie lepiej. Niewinne przygotowywania do matury, wypady do baru. Przy nim- ambitnym, uzdolnionym, zupełnie innym niż ja, pełnym witalności i chęci działania, zapominałam o sobie i zamieniałam się w słuchacza. Z każdym zdaniem stawał mi się coraz bliższy i jak się okazało -bardziej podobny do mnie niż mi się z początku wydawało. Nasze przemyślenia, działania, pasje- to wszystko sprawiło, że krok po kroczku byliśmy coraz bardziej ze sobą związani. Było dużo wątpliwości i obaw lecz postanowiłam spróbować. Początkowo byłam jak niemowlak, który uczy się chodzić, lecz z czasem nauczyłam się biegać, skakać i robić fikołki. Zostałam wyrwana z letargu jakim było całe moje dotychczasowe życie i mogę się nazwać szczęśliwą. Co prawda problemy nadal są, wciąż płaczę czasami i nie wiem co ze sobą zrobić. Czasami żałuję, czasami chciałabym cofnąć czas. Lecz każda chwila, którą mogę spędzić w jego obecności, sprawia, że czuję się inną osobą- osobą szczęśliwą. Tak więc, raczej nie mogę już liczyć na gwiazdkę z nieba. 

Co teraz zamierzam? Zainspirowana, trochę szczęśliwa będę realizować swoje pasje. Będę pisać i tworzyć sztukę. I będę się tym dzielić.

2 komentarze:

  1. Jesteś najbliższą mi duchowo osobą i z chęcią będę czytać następne Twoje wpisy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jesteś najbliższą mi duchowo osobą ale z chęcią będę czytać następne Twoje wpisy!

    OdpowiedzUsuń